środa, 19 października 2011

Weekend spędziłam w Genui - cudownym mieście! - i okolicznych miasteczkach. Zapach pysznego jedzenia na każdym kroku, urokliwe kamieniczki, przepiękny port, zwiedziliśmy też akwarium - podobno największe w Europie. Fakt - bilety drogie (20euro), ale przejście przez całość zajęło nam ponad 3 godziny, przy czym nie nudziłam się ani minuty. Na początku obejrzeliśmy film 3D o żółwiku, oczywiście po włosku (akurat przechodziłam kryzys bezkawowy i niezbyt pamiętam fabułę), później szliśmy trasą podzieloną na typy wód i zwierzęta i rośliny w nich występujące. Najbardziej zawiodłam się brakiem delfinów, które miały do dyspozycji 3 akwaria,w tym 1 widoczne dla publiczności, w którym nie zaszczyciły nas obecnością przez ponad 20minut (za to miałam bliski kontakt przez szybę z pingwinem niedługo później).

A sama Genua niezbyt tłoczna, jednak szalenie niebezpieczna (włoscy kierowcy i przepisy drogowe to nie jest dobre połączenie). Znaleźliśmy rosyjski sklep! A w środku kilka polskich produktów, takie rarytasy jak krem do tortów instant albo kiełbasa śląska, nie skusiłam się niestety.  

Zmęczeni całym dniem zwiedzania wyruszyliśmy poszukiwać hostelu (zapamiętać - gdy na stronie napisane jest że jest niedaleko centrum, zazwyczaj znaczy to że jest na obrzeżach, gdzie dotrzeć mogą tylko miejscowi). Okazało się że musimy dotrzeć na sam szczyt bardzo wysokiego wzgórza, pełnego zawiłych maleńkich uliczek. Być może po opisie stwierdzić można że to cudowne miejsce, jednak o godzinie 21, w obcierających butach i z olbrzymią ochotą padnięcia do łóżka, każdy krok do góry wydaje się trwać wieki. Gdy już dotarliśmy, okazało się że Maxim nie ma żadnego dokumentu, więc uruchomiliśmy szybką akcję dzwonienie-do-kogokolwiek-posiadającego-paszport-Maxima-i-fax. Z nadzieją na zaśnięcie NATYCHMIAST zastałam w pokoju dwie przemiłe chinki, studiujące w Turynie matematykę. O spaniu nie było mowy - tym bardziej że rozmowa z nimi trwała dwa razy dłużej niż z przeciętnym obcokrajowcem (chińczycy dzielnie próbują naśladować angielski akcent, co znacząco utrudnia konwersację, w zasadzie całkowicie ją uniemożliwia - każde zdanie musiałam długo przemyśleć, poprosić o powtórzenie, przemyśleć ponownie, a potem uprzejmie nie wyśmiać przekazu ruchowego). Koło 2 zgasiłyśmy światła, żeby o 6 wstać na pociąg. Schodząc do stołówki usłyszałam 'Dzień dobry Maja' i początkowo sprawę zignorowałam (ranki nie są moją ulubioną porą), jednak po prawie 2 miesiącach ciągłego słuchania włoskiego i angielskiego, rodzimy język troszkę mnie zdziwił. Okazało się że pani z recepcji jest polką na stale mieszkającą w Genui (w koszczku z dokumentami znalazła mój polski dowód, a podobno polacy zjawiają się w hostelu bardzo rzadko, więc miała dość dużą potrzebę wypytania mnie o wszystko, łącznie z polskimi sprawami). Jej córka studiuje polonistykę w Mediolanie, całą rodziną jeżdżą do Krakowa conajmniej 2 razy w miesiącu, więc specjalnie nie zdąży się natęsknić. To właśnie powód spóźnienia się na wcześniejszy pociąg do Cinque Terra (postanowiłam post podzielić na 2, z racji dużej ilości zdjęć)










































































widok z okna hostelu


O mnie

Moje zdjęcie
Zmieniam świat! Zaczynam od italii, niebawem opanuję całą europę:)