wtorek, 20 grudnia 2011

Podejrzewam że to mój ostatni przedświąteczny post! Od dzisiaj zaczyna się istne szaleństwo - dziś do upieczenia mam próbne ciasto (już w czwartek konkurs ciast!), resztę ciastek - prezentów dla ludzi z organizacji (w weekend niestety nie mogłam, bo 'piekarnik głośno działa a moi współlokatorzy muszą się uczyć'), zaraz pędzę na włoski, po którym idę na musical 'Happy days'! (postanowiłam sama sobie zrobić prezent za dobre sprawowanie). A dziś w organizacji rozegrałam pierwszy turniej karciany (przegrałam z kretesem, ale za to bardzo dobrze się bawiłam). Jutro czeka mnie mecz w piłkarzyki i wielkie pieczenie na wigilię anffas. (jestem odrobinę przerażona, dzisiaj byliśmy na zakupach, ledwo zmieściliśmy produkty w 5 dużych wózkach sklepowych, jako ciekawostkę dodam że 1 wózek był całkowicie pełen mięsa - w dziale z szynkami spędziliśmy ponad 40minut!).


Tymczasem - zdjęcia z urodzin Raquel, koleżanki z meksyku, a zaraz potem z urodzin Riccardo, kolegi z pracy. A fotografia z Kasią i serduchem została wywołana w formacie A4, włożona do antyramy i podarowana jako prezent (sprawdziłyśmy - dumnie wisi na ścianie szczęśliwego, 29-letniego od soboty właściciela). Są też zdjęcia z urodzin Sary, mojej mentorki. Niestety blog postanowił wszystko pomieszać, dlatego dzisiaj dodatkową atrakcją jest rozróżnienie co to za impreza po strojach uczestników:)















prezent dla Sary - ogromna kartka urodzinowa i gra tabu





niedziela, 18 grudnia 2011

Ten weekend spędzam na błogim lenistwie, chociaż wcale nie jest to czas tak przyjemny, jakby mogło się wydawać. Piątek ogłosiłam dniem wolnym od pracy, żeby móc pojechać do Mediolanu spotkać się z kolegą Kajtkiem. Oczywiście, włoskie koleje po raz kolejny zaskoczyły Maję i...postanowiły postrajkować. Dojechałam z 2-godzinnym opóźnieniem (przypominam że z mojego miasteczka do Milano podróż trwa godzinę), przemarznięta (najwyraźniej ogrzewanie też postanowiło się zbuntować) i bardzo zła. Szybko kupiłam cappuccino i pobiegłam na stację metra, gdzie dowiedziałam się, że strajk obejmuje WSZYSTKIE FORMY TRANSPORTU. Cudownie! Kajtek był na drugim końcu miasta, dzieliła nas 1linia metra i pół godziny jazdy autobusem.

Żeby było ciekawiej - kwestia powrotu była całkiem zbliżona, jednak dzięki 4 przesiadkom nie miałam szansy się zbytnio wyziębić - emocje na każdej stacji kolejowej były tak duże (tu powinnam wysiąść?) że w zasadzie współpasażerowie powinni zapłacić mi za rolę kaloryfera (do tego grupka starszych panów na trasie Codogno - Piacenza zdążyła mnie nauczyć grać w tradycyjną karcianą grę, w zasadzie słowo 'nauczyć' nie do końca jest prawidłowe, w każdym razie - cały przedział dobrze się bawił, widząc jak polka przekonana że wygrała krzyczy 'briscola!!!!', po czym panowie uprzejmie ją informują że absolutnie nie, po czym sytuacja się powtarzała jakieś 7 razy, aż dotarłam do mojej stacji przesiadkowej).


Koniec marudzenia - plan na dziś to pieczenie ciastek (w ilości hurtowej - to będzie prezent dla ludzi z organizacji i bliskich znajomych, łącznie 18 osób), obiad z Susan - australijką, która niestety opuszcza Włochy w poniedziałek, mecz baskinu (grają moi podopieczni!), a zaraz potem, chociaż to już będzie wieczór, konkurs kulinarny.

Zdjęcia ciasteczek obiecuję opublikować jak tylko wyjdą z piekarnika, tymczasem - dzień z życia Anffas!







czwartek, 15 grudnia 2011

To w zasadzie kontynuacja poprzedniego wpisu - czyli ciąg dalszy opowieści z długiego weekendu. Tym razem już nie jako turystka, ale jak prawdziwa włoszka, udałam się na wielkie targi w Mediolanie. W ogromnej hali było mnóstwo stoisk z wszystkich regionów Italii, a zaraz potem z krajów europejskich, gdzie zaczęły mi odpadać ze zmęczenia nogi, o czym zapomniałam gdy dotarłam do działu 'reszta świata' - czyli najbardziej kolorowego miejsca. Indie, Izrael, ale też maleńkie państwa jak Dżibuti! Można było kupić właściwie wszystko - oczywiście najwięcej było jedzenia (a restauracje były w zasadzie co 15metrów), wyposażenie do domu, prezenty, alkohole, ubrania, zwierzęta, domek na plaży na Karaibach...
Po 8 godzinach chodzenia udało mi się kupić prześliczną bombkę - muffina (prezent dla koleżanki polki w Cremonie), wypróbować kilkanaście gatunków serów, zdegustować niezliczoną ilość win i likierów, a co najważniejsze - bawiłam się świetnie - takie zakupy sprzyjają zawieraniu nowych - międzykulturowych przyjaźni:)


przy wyjściu z dworca na podróżnych czeka wielka choinka!

targ pod dworcem












a to już właściwe targi! najpierw zdjęcia samej przedziwnej konstrukcji (tato - zrobiłam je specjalnie dla Ciebie!)
















stoisko polskie - bursztyny!




jak tylko przeszliśmy obok restauracji niemieckiej, w której serwowali kapustę kiszoną, MUSIAŁAM ją kupić! (prawidłowa wersja tego dania powinna zawierać jeszcze golonkę)



























O mnie

Moje zdjęcie
Zmieniam świat! Zaczynam od italii, niebawem opanuję całą europę:)