To w zasadzie kontynuacja poprzedniego wpisu - czyli ciąg dalszy opowieści z długiego weekendu. Tym razem już nie jako turystka, ale jak prawdziwa włoszka, udałam się na wielkie targi w Mediolanie. W ogromnej hali było mnóstwo stoisk z wszystkich regionów Italii, a zaraz potem z krajów europejskich, gdzie zaczęły mi odpadać ze zmęczenia nogi, o czym zapomniałam gdy dotarłam do działu 'reszta świata' - czyli najbardziej kolorowego miejsca. Indie, Izrael, ale też maleńkie państwa jak Dżibuti! Można było kupić właściwie wszystko - oczywiście najwięcej było jedzenia (a restauracje były w zasadzie co 15metrów), wyposażenie do domu, prezenty, alkohole, ubrania, zwierzęta, domek na plaży na Karaibach...
Po 8 godzinach chodzenia udało mi się kupić prześliczną bombkę - muffina (prezent dla koleżanki polki w Cremonie), wypróbować kilkanaście gatunków serów, zdegustować niezliczoną ilość win i likierów, a co najważniejsze - bawiłam się świetnie - takie zakupy sprzyjają zawieraniu nowych - międzykulturowych przyjaźni:)
|
przy wyjściu z dworca na podróżnych czeka wielka choinka! |
|
targ pod dworcem |
|
a to już właściwe targi! najpierw zdjęcia samej przedziwnej konstrukcji (tato - zrobiłam je specjalnie dla Ciebie!) |
|
stoisko polskie - bursztyny! |
|
jak tylko przeszliśmy obok restauracji niemieckiej, w której serwowali kapustę kiszoną, MUSIAŁAM ją kupić! (prawidłowa wersja tego dania powinna zawierać jeszcze golonkę) |
|
|