czwartek, 8 grudnia 2011

Ostrzegam - tym razem nie będzie o podróżach:)

Po pierwsze - byłam na koncercie Nneki - pochodzącej z Nigerii, przepięknej i plasującej się w czołówce moich ulubionych muzycznych odkryć piosenkarki. Kameralnie i niezwykle przyjemnie.
                                                     (jedno z nagrań właśnie tego koncertu)



Po drugie - chciałabym zaprezentować jeden z kolejnych wydań magazynu mojej organizacji. Co ciekawe - gazetka redagowana jest wyłącznie przez podopiecznych! Raz w tygodniu grupka kilku chętnych dziennikarzy spotyka się z wolontariuszką (emerytowaną nauczycielką włoskiego) i wymyślają o czym by tu napisać. W tym numerze znalazł się nawet artykuł o mnie! (co prawda jestem zawiedziona wypowiedzią 'zna tylko kilka włoskich słów' - z czym absolutnie się nie zgadzam, ale podejrzewam że tekst stworzony został jeszcze we wrześniu, kiedy naprawdę nie umiałam nic). Inicjatywa podoba mi się bardzo, do tego warsztaty fotograficzne (czyli to, co sama prowadzę) od czasu do czasu zostaną poproszone o uwiecznienie ważnych momentów, jest też miejsce na wiersze i nieraz skanowane są prace podopiecznych. Tak więc każdy ma wkład w magazyn, szkoda tylko że publikowany jest głównie dla ludzi związanych z organizacją - takie idee są warte promowania!

(niestety 2 ostatnie strony wybitnie nie chciały się załadować, tak więc brakuje rubryki kulinarnej i działu kulturalnego, za co bardzo przepraszam)







Po trzecie - z niepokojem odkryłam dziś, że mimo dzisiejszego święta 3/4 sklepów działają całkowicie normalnie. Nawet byłam na lodowisku w centrum handlowym. Na głównym placu wielki market, zastanawiałam się nawet nad kupnem gwiazdy betlejemskiej, ale ostatecznie stwierdziłam że moje zdolności ogrodnicze doprowadzą ją do śmierci naturalnej w przeciągu najbliższych 3dni. W zamian za niecałe 2euro stałam się dumną posiadaczką prawie - ładnego kaktusa, którego było mi po prostu żal (plan jest następujący - jutro zrobię mini bombki i będzie to moja prywatna, bardzo odporna choinka). Dodatkowo kupiłam produkty do strudla, którego zrobię za jakąś godzinę - wtedy to Sue, australijska koleżanka, organizuje kolację (każdy ma coś przynieść, co we włoskim słowniku znaczy tyle, że mamy przyjść z winem, ale po kilku upokorzeniach kiedy to wybrałam ABSOLUTNIE NIEWŁAŚCIWE DO POSIŁKU WINO, które dla mnie różni się w zasadzie wyłącznie kolorem, zdecydowałam się upiec coś w domku gospodarza, a strudel jest całkiem popularną słodkością na północy Włoch).



Po czwarte - apropo alkoholu - odkryłam mój drinkowy faworyt. Jest to chyba najprostsza mikstura do przygotowania na świecie, a smak niesamowity - amaretto z sokiem brzoskwiniowym. To coś posiada swoją nazwę, której nie pamiętam, ale za to umiem to przyrządzić na własną rękę, co też uczyniłam wczoraj, korzystając z nieobecności części współlokatorów.





O mnie

Moje zdjęcie
Zmieniam świat! Zaczynam od italii, niebawem opanuję całą europę:)