Turyn,
Piękne i ogromne miasto, ponad 2mln mieszkańców, znajdujące się przy ujściu rzeki Pad, a w dodatku leży zupełnie pod Alpami. Co więcej - patronem miasta jest Jan Chrzciciel (każde włoskie miasto ma swojego patrona, przy czym obchodzi się uroczyście dzień jego imienin - w tym dniu jest wolne w pracy, na ulicach organizowane są parady i piecze się specjały przeznaczone do jedzenia wyłącznie raz do roku, w dniu patrona). W całym Turynie pełno symboli byka - ten oto zwierz pewnego dawnego dnia pokonał bardzo niebezpiecznego smoka w pobliżu wioski, więc - jak głosi legenda - na jego cześć nadano miastu jego nazwę. Co więcej - jeśli dotknie się krocza byka, podobno przynosi to szczęście na kolejny rok. Spróbowałam, zmian nie poczułam, ale i tak jestem wielką szczęściarą będąc tutaj.
Wyruszyliśmy o świcie (tak nazwałabym godzinę 6, w sobotni poranek po udanym piątkowym aperitivo). Był ze mną Maxim, z którym już kilka razy podróżowaliśmy i nowy nabytek jego organizacji (maleńkiej wioseczki pod Cremoną - Sospiro) Victor z Hiszpanii (żeby było zabawniej - nie potrafi mówić po innym języku niż jego ojczysty, najskuteczniejszym rozwiązaniem okazało się porozumiewanie po włosku z dużą ilością gestów). Z dworca odebrała nas EVS-owa wolontariuszka Luiza z Brazylii, z kolegami. Zachodziłam buty na śmierć! Wieczorem pojechaliśmy do miejscowości pod Turynem, do innych wolontariuszy, u których nocowaliśmy. Okazało się, że Turyn i okolice to skupisko evs-owców! Na tą chwilę jest ich 32, a w przyszłym dojedzie jeszcze 4! Następnego dnia pojechaliśmy do muzeów i na wieżę widokową - okazało się, że wolontariusze to niezwykle znane w mieście osobowości, tak więc mieliśmy załatwione po znajomości oprowadzanie po muzeum Egiptu i muzeum kina. Nie obyło się bez obfitych obiadów, hektolitrów kawy i troszkę chłodnej pogody.
Jednak po wizycie mam pewien niedosyt. Turyn jest zbyt wielki żeby zdążyć go obejrzeć w całości przez jeden weekend. Ale na pewno było warto! Bawiłam się świetnie i śmiałam w zasadzie bez przerwy. Nawet bariera językowa pod koniec wyjazdu nie przeszkadzała ani trochę.
Zdjęcia autorstwa Maxima! Zapomniałam wziąć aparatu!
Miejsce docelowe: Cremona. Liczba osób: 1. Od kiedy: wrzesień 2011. Liczba par butów: całe mnóstwo.
środa, 23 listopada 2011
O mnie
Archiwum bloga
-
▼
2011
(34)
-
▼
listopada
(7)
- Turyn, Piękne i ogromne miasto, ponad 2mln mieszka...
- Przepraszam za straszliwe braki aktualności na blo...
- Wenecja - magiczne miejsce! Kiedyś była niezależn...
- Weronę powitałyśmy 1.11 i...od wyjścia z dworca za...
- Zaraz po Bergamo przyszedł czas na miasteczko Mode...
- Bergamo okazało się być cudownym miasteczkiem. Wyc...
- Dosyć spóźniona relacja z wizyty siostry w włoszec...
- ► października (13)
-
▼
listopada
(7)