poniedziałek, 14 listopada 2011

Weronę powitałyśmy 1.11 i...od wyjścia z dworca zauroczyłyśmy się tym miastem po uszy. Miły akcent w autobusie - polacy, którzy po 4dniach zwiedzania Wenecji wpadli obejrzeć Weronę. Po dotarciu do naszego bed and breakfast (czyli miejsce noclegowe niższe standardem niż hotel, ale lepsze od hostelu), który okazał się być niezwykle urokliwym mieszkankiem z meblami z ikei i najmilszą właścicielką na świecie, ruszyłyśmy zwiedzać. W zasadzie nie mogłabym nazwać tego zwiedzaniem - taktyka wchodzenia do każdego miejsca, które się nam spodoba i niekoniecznie jest to turystyczny punkt, sprawdziła się bardzo dobrze. Troszkę się pogubiłyśmy w uliczkach, ale za to trafiłyśmy do domu szekspirowskiej Julii, który okazał się nie być tak magicznym miejscem - ilość ludzi przekraczała normy przeciwpożarowe, więc wróciłyśmy do naszego trybu poznawania miasta. Wieczorem odkryłyśmy targ - kupiłyśmy ogromny karton sycylijskich ciastek, canneloni czyli rurki z kremem i orzechami, coś przedziwnego o nazwie pomarańcza, z którą nie miało nic wspólnego (smakowy ryż w panierce z mięsem wyglądający jak klops)

Jednego jestem pewna - Werona to miasto, do którego TRZEBA wrócić.

























































































































































O mnie

Moje zdjęcie
Zmieniam świat! Zaczynam od italii, niebawem opanuję całą europę:)